Si amicus esse potes proditor - Jeśli możesz być przyjacielem, możesz być zdrajcą
2011
- Podoba ci
się ta sukienka? – Przechodziłam właśnie przez miasto razem z Gabe’m. Wskazał
palcem na śliczną mandarynkowo-białą sukienkę z rękawami trzy czwarte. Oczami
wyobraźni zobaczyłam swoje ciało otulone w ten materiał. Idealna pod każdym względem.
- Kupisz mi
ją? – rzuciłam jakby od niechcenia. Twarz chłopaka wykrzywiła się
pokazując
niezadowolenie. Przesuwał
wzrok z sukienki na mnie i z powrotem. Zastanawiał się czy blefowałam. Pod
powieki wpłynęła mi nadzieja.
Nadzieja
matką głupich. Rozejrzałam się dookoła. Zmrok nie przeszkadzał ludziom w
zakupach. Śnieg też nie.
Są
nieustraszeni? Każdy z nich miał na sobie grubą kurtkę i materiał owinięty
wokół szyi. Byłam ciekawa, co to takiego. Nie znam się jeszcze na ludziach tak
dobrze jak Gabe. Żyłam tu od dwóch miesięcy.
„Głupiutka! Lou,
miesiąc to dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści lub trzydzieści
jeden dni i nocy. Dzień i noc to dwadzieścia cztery godziny - od jednego
wschodu to drugiego wschodu słońca” – Gabe tłumaczył mi to kilka godzin. Nie
mogłam pojąć znaczenia czasu. Umieszczenie go w przestrzeni było dla mnie
niemożliwe.
Patrząc na
biały puch zrobiło mi się zimno. Potarłam ramiona. Brudna sukienka na
ramiączka, którą miałam na sobie, nie najlepiej chroniła moją skórę przed
chłodem Ziemi.
- Zimno ci?
Może chcesz kurtkę i szalik? – zapytał, a w jego głosie zagościła tak dobrze mi
znana sztuczna opiekuńczość. Zrobił trzy kroki dalej, aby wskazać mi znoszoną
kurtkę wiosenną i cienki materiał. Rozszerzyłam oczy. To przecież nie jest
żadna kurtka i szalik!
A więc tak to się
nazywa - szalik. Przynajmniej nie takie, jakie noszą teraz ludzie.
- Ale to…to
mnie nie ochroni przed chłodem! – wyszeptałam patrząc na ubrania. Materiał był
zniszczony i brudny od plam, których nie da się już sprać. Ciucholandy. Mój
tęskny wzrok powędrował ku ślicznej sukience. Od pasa w dół raziła biel, a w
górę czysty odcień pomarańczu.
- Wybieraj! –
zagrzmiał czarnowłosy, a ja niespodziewająca się tego podskoczyłam ze strachu.
Od razu przeniosłam swoją uwagę na niego.
- Co? –
przestraszona spytałam nie rozumiejąc żądania chłopaka.
- Sukienka
czy kurtka? Decyduj! – zagrzmiał. Zacisnęłam pięści na brzegu sukienki. Przez
moją głowę przechodziły tysiące myśli. Ta sukienka. Taka śliczna… Śliczna…
***
2015
- Alex? – otworzyłam
drzwi i zobaczyłam mojego menadżera.
Mężczyzna
wszedł do apartamentu i rozejrzał się. Jego uśmiech zdradził mi, że jest
zadowolony z wyniku swojej pracy, polegającej na znalezieniu mi dachu nad
głową.
- Podoba ci
się tutaj? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. – Zostaniesz tutaj jeszcze
tydzień, po czym lecimy do Las Vegas. Załatwiłem ci tam koncert! – był z tego wyraźnie
dumny. Ja za to trochę skołowana. Oczywiście jestem niezmiernie wdzięczna
Alex’owi, że tak angażuje się w moją karierę, ale miałam wyraźne polecenie od
Gabe. Musiałam zostać w Miami.
- Szczerze
mówiąc to miałam nadzieję na małe wakacje… - Moje słowa zdziwiły bruneta, a
jego oczy niewyobrażalnie się powiększyły. – No wiesz, niedawno ten album,
teraz mamy w planach kolejny… Mogę nagrywać tutaj, wyjeżdżać od czasu do czasu
na koncerty… Ogólnie rzecz ujmując: chce mieszkać w Miami, chodzić do szkoły,
ale nadal być piosenkarką. – zaczęłam swój monolog, uderzając o siebie dłoniami
zaciśniętymi w pięści, jednocześnie chodząc w kółko.
- Przecież
miałaś zaśpiewać na koncercie sylwestrowym! Jeśli teraz zaniedbasz swoją
pozycję, wszystko stracisz! Lou, myśl o przyszłości!–
Zaczyna się! Uwielbiam „myślenie na przyszłość”, to coś, o czym
mogę słuchać nom stop, za każdym razem, gdy zrobię coś, co może zaszkodzić
mojej pozycji. Irytujące! – Nie dadzą ci zaproszenia, jeśli zechcesz sobie
teraz „wakacji”!
- Alex,
słuchaj! Wiem, że jest to dla ciebie ważne, uwierz dla mnie też, ale muszę
odpocząć! – Musiałam go przekonać do zamieszkania tu. Przez te trzy lata
spędzone na Ziemi, nauczyłam się jednego. Wykonuj polecenia Gabe. Zawsze. –
Będę śpiewać, występować, ale chce mieszkać tutaj, przynajmniej na razie. Chce
chodzić do szkoły. Powinnam być w pierwszej liceum. Powinnam marzyć o byciu
gwiazdą, a nie już nią być! Pozwól mi, chociaż chodzić do szkoły. – Jego twarzą
zawładnęły dwie sprzeczne emocje. Z jednej strony chciał dla mnie jak
najlepiej, spełniać każdą moją zachciankę, a z drugiej, chciał jak najlepiej
dla mojej kariery. Czy, aż tak ważna dla niego była moja postać? Dlaczego?
Czemu ludzie tak się przywiązują? Czemu mają taką potrzebę bliskości drugiej
osoby?
Na tworzy
mężczyzny rozgrywała się woja, w której moje życzenia wygrywały. Przynajmniej
na razie. Nie mogłam jednak pozwolić sobie na przegraną. Mam zadanie i tylko to
się liczy. Tylko. „Do celu. Zawsze i wszędzie!”.
Wiem, że nie
uda mi się od tego uciec. Chociaż jest to moje marzenie, pragnienie, nie mam na
to szans. Jeden test, jedno polecenie, a mój strach, zniszczył wszystko.
Zniszczył mnie. Zostałam pozbawiona uczuć. Wyprana z emocji. Na zawsze
przywiązana do Gabe. Nic nie warta, jestem tu i kłócę się z kimś, kim nie
powinnam, z kimś, kto jest po mojej stronie. Jedyny. Ale robę to i wiem, że
jest to niesłuszne. Wiem, ale i tak to robię. Dla siebie, bo jedyne, co mi
zostało to egoizm.
- Załatwię ci
szkołę. Przygotuję wszystko i będziesz chodzić do liceum. – Z moich myśli
wyrwał mnie spokojny głos czarnowłosego. – Ale mam jeden warunek. Będziesz
rozgrywać osiemdziesiąt procent koncertów, jakie byłbym w stanie ci załatwić. –
Spojrzeliśmy sobie w oczy. W jego widniała zaciętość, a w moich
najprawdopodobniej szczęście i wdzięczność.
- Dziękuję! –
przebiegłam te trzy metry, które nas dzieliły i zarzuciłam chłopakowi ręce na
szyje. Odwzajemnił uścisk. Wiedziałam, że dużo kosztowało go zgodzenie się na
moje żądanie. Chociaż nie znał moich prawdziwych intencji, nie znał prawdziwej
mnie, wierzył w każde moje kłamstwo. Wierzył we wszystko, w każdy dźwięk, który
wydobywa się w moich ust. Zawsze.
Łatwowierność
ludzi jest ich słabością. Wielokrotnie już ją wykorzystywałam. Wykorzystuję
nadal. W takich samych celach. Śmierć. To mój jedyny cel.
- Chcesz coś
do picia? Jedzenia? – zapytałam wchodząc do kuchni. Machnęłam ręką, a na blacie
pojawiła się filiżanka i szklanka. Nacisnęłam guzik uruchamiający czajnik.
Dźwięk wydawany przez urządzenie zagłuszył odpowiedź Alexa, której nie
potrzebowałam. „Kawę”. Z szafki nad zlewem wyjęłam słoik z kawą. Po chwili do
naczyń trafiła odpowiednia ilość proszku. Skrzywiłam się od jego zapachu.
Kawa to płyn,
którego nienawidzę. Jej smak, zapach i uwielbienie ze strony ludzi jest
obrzydliwe. Po co pić takie coś, czy komukolwiek to smakuje? Jakim cudem? Po
raz pierwszy napiłam się kawy, gdy miałam trzynaście lat. Gabe usilnie mnie
przekonywał, że to najlepszy ludzki napój. Oznajmiłam mu, że nie ważne, co
zrobi i tak nigdy nie będę tego pić, ale po dwóch dniach musiałam pić to
codziennie. Miałam przerwę i przez dwa lata, nie musiałam jej pić, ponieważ
żyłam w ludzkim świcie, a nieczęsto spotyka się czternasto, czy piętnastolatki
pijące kawę. Teraz według zarządzenia czarnowłosego muszę pić kawę. Ohyda. To
kolejny punkt na dość długiej liście rzeczy, za które nienawidzę Gabe.
Gdy woda się
zagotowała zalałam ziarenka kawy. Do szklanki przeznaczonej dla chłopaka
dosypałam cukier, natomiast do mojej filiżanki oprócz słodkich kryształków
dolałam mleczko do kawy.
Wzięłam
naczynia i ruszyłam do salonu gdzie ze swoimi papierami (właściwie naszymi)
rozłożył się brunet. Postawiłam przed nim kawę, a sama usiadłam na fotelu,
podkuliłam nogi i zaczęłam sączyć mój napój.
- Nad czym
pracujesz? – Mężczyzna wziął dość duży łyk ciemnego płynu. Nakreślił jakąś
kreskę na kartce, po czym podniósł na mnie wzrok. Wymieniliśmy uśmiechy.
Uwielbiałam,
jak się do mnie uśmiecha. Robią mu się wtedy delikatne zmarszczki wokół ust, co
dodaje mu jeszcze uroku. Przeczesał palcami włosy. To też lubię. Ogólnie lubię wszystko,
co jest z nim związane. Wszystko. Najbardziej jego. Nabrał powietrza.
Zdecydowanie najbardziej lubię to, jak skupia na mnie swoją uwagę, ale czasami,
aż za bardzo. Wiem, że przeze mnie nie ma życia prywatnego i stracił miłość
swojego życia: Kitty. Jest mi z tego powodu strasznie głupio. Nie jestem warta
takiego poświęcenia.
- Dostałaś
kilka ofert dotyczących koncertów. – oznajmił obracając komputer w moją stronę.
– Większość jest charytatywna. Wiedzą, że jeśli zagrasz dużo zarobią. Są
również dwa inne. W NY i Paryżu. Tego drugiego nie możemy przyjąć, ponieważ
skoro chcesz chodzić do szkoły nie możesz pozwolić sobie na opuszczanie jej na
zbyt długi czas. Natomiast jeśli chodzi o New York to wiesz, że to niezbyt
bezpieczne miejsce. Muszę się zastanowić. – objaśniał mężczyzna, energicznie
machając trzymanym w prawej ręce długopisem. Wzięłam następny łyk kawy, którą
następnie odstawiłam na stół. – Kontaktowałem się z
Samem.
Chciał zaangażować
cię w akcję „Bliżej sercu chorym na nowotwór”. Musiałabyś rozegrać siedem
koncertów, plus autografy, podpisywanie płyt i tak dalej. Zszedłby na to cały
dzień. Musimy brać pod uwagę również podróż w obie strony. Oczywiście zależy to
od miejsca, ale musimy mieć na uwadze, że będziesz musiała odrabiać zadania.
Nie
przerwałam mu ani razu, ponieważ wiem, że zaczął opowiadać o planie doskonałym
na najbliższe sześć miesięcy. Mówił jeszcze długo, długo, a ja w miarę uważnie
go słuchałam. Czasem dopytywałam się o jakieś szczegóły. Obiecał, że jeszcze
dzisiaj zadzwoni do mojego producenta – Sama
Salager’a
powie mu o mojej
decyzji w sprawie szkoły.
Sam
jest jak
mój tato. Przynajmniej tak określa moje relacje z nim Alex, a jemu wierze w
każde słowo. Popiera każdą moją decyzję i wspiera mnie tak jak tylko może.
Jestem mu za to wdzięczna. Dzięki niemu dostałam szansę na zabłyśnięcie, dzięki
czemu Gabe przestał się nade mną pastwić i pozwolił wykonywać zadania.
O osiemnastej
trzydzieści skończyliśmy pracę na dziś, a Alex poszedł do siebie. Wcześniej
umówiliśmy się na jutro. Nudziło mi się, a nie znałam miasta dlatego
postanowiłam trochę pozwiedzać.
Przebrałam
się w jasne jeansy i białą bokserkę, założyłam czarny sweterek. Z tyłu sięgał delikatnie
za talię, przechodził falami w przód, gdzie sięgał do połowy uda. Rękawy od
łokcia były w szaro-czarne poziome paski. Do tego założyłam czarne buty na
siedmiocentymetrowym obcasie i małą szarą torebkę na cienkim białym paseczku.
Efekt dopełniły moje lśniące blond włosy, którym pozwoliłam swobodnie opaść na
ramiona.
Gotowa
włożyłam do torebki telefon oraz portfel i wyszłam łapiąc klucze, które wisiały
na wieszaku. Zamknęłam drzwi i do mojej torebki trafił kolejny przedmiot.
Wyszłam przed
budynek i rozejrzałam się dookoła. Była późna jesień i panował półmrok. Natomiast
ulicami przechadzali się ludzie. Niektórzy trzymali się za ręce i byli
pogrążeni w ciszy lub rozmowie, niektórzy szli w większych grupach radośnie
rozmawiając, jeszcze inni szli samotnie zagubieni w swoich myślach lub rozmowie
telefonicznej.
Świat wydawał
się taki idealny. Ale nie jest taki. Nigdy nie będzie. Owszem byłby, gdyby nie
wojna Białego i Czarnego Nieba. Tak jest od zawsze i na zawsze pozostanie. Nikt
nie jest w stanie tego zmienić, a na pewno nie ludzie.
Ruszyłam w
prawo oglądając się na boki i zapamiętując jak najwięcej szczegółów. Patrzyłam
również na ludzi. Wszystkich. Znaczy nie jednocześnie. Po kolei. Na wszystkich
po kolei. Miała w zwyczaju zwracać większą uwagę na ludzi bo to oni umierają, a
nie otaczający ich świat.
Po dziesięciu
minutach doszłam do skrzyżowania, przy którym stała budka z koktajlami.
Zamówiłam swój ulubiony: podwójnie truskawkowy. Pochłonęłam go w kolejnych
pięciu minutach maszerując dalej natchnięta nową truskawkową siłą.
Uznałam, że
powinnam zaopatrzyć się e nowe ubrania, ponieważ dziewięćdziesiąt procent mojej
garderoby to stroje, które są przeznaczone na wyjazdy i wyjścia publiczne. A
pozostałe dziesięć procent dzieliło się na osiem i dwa. Ta większa część to
stroje wieczorowe, a mniejsza to ubrania po domu. Musiałam więc niezwłocznie
udać się na mego zakupy.
Istnieje
tylko jeden problem. Nie mam bladego pojęcia gdzie jest jakikolwiek sklep
odzieżowy. Błądziłam przez chwilę po ulicach rozglądając się, ale moje wysiłki
zdały się na nic.
Moją uwagę
przyciągnęła niewysoka brunetka z bursztynowym ombre. Była w mniej więcej moim
wieku, a w rękach trzymałam torby, z których wystawały ubrania. Zdecydowana
ruszyłam w jej kierunku.
-
Przepraszam, mogłabyś wskazać mi drogę do centrum handlowego? – zapytałam, gdy
znalazłam się dostatecznie blisko, żeby mnie usłyszała. Dziewczyna od razu
podniosła na mnie wzrok. Jej bystre oczy zlustrowały mnie od stup do głów, a na
twarz wpłyną szeroki uśmiech.
- Mogłabym
nawet pójść z tobą! – odpowiedziała wesołym głosem. – Al dzisiaj nie mogła iść
ze mną, a sama nie lubię chodzić do sklepów. Co ty na to? Mogłybyśmy pójść do centrum
przy Liceum Eleven High. Właśnie tam szłam, bo przy plaży nie ma czego teraz
szukać. Czekaj, czekaj… Ja cię z koś kojarzę! Lou! Nie wierzę to naprawdę ty?!
– torby, którymi energicznie gestykulowała wylądowały na chodniku, a jej ręce
poszybowały wysoko w górę. Uśmiechnęłam się, ale wiedziałam, że teraz czeka na
mnie tłum fanów. Zawsze się tak zaczyna. Jedna osoba, która mnie rozpozna
wrzeszczy na pół miasta, a moje plany... A tak: znikają. Bezpowrotnie toną w
śmiechu i szczęściu jakie daje ludziom moja obecność. Beznadzieja.
Przyłożyłam
jej rękę do ust i ruszyłam do przodu pochylając głowę, aby moje włosy osłoniły
twarz. Oczy dziewczyny rozszerzyły się na sekundę, a potem zwęziły, gdy
zrozumiała co robię. Kiwnęła głową na znak, że będzie cicho. Puściłam jej twarz
i razem odeszłyśmy z miejsca zdarzenia. Dwie przecznice dalej znalazłyśmy
sklep, gdzie kupiłam okulary przeciwsłoneczne.
Wyglądałam
w nich głupio, bo na ulicach panował półmrok. Brunetka zainwestowała w taki sam
dodatek i założyła go na nos. Zsunęłam okulary niżej na nos i rzuciłam jej
pytające spojrzenie.
- No co? –
zapytała przeglądając się w szybie jakiejś kawiarni. – Nie tylko ty możesz
wyglądać jak idiotka! – zaśmiała się, a ja odpowiedziałam jej nieśmiałym
uśmiechem. – To jak idziesz ze mną na zakupy?
- Em, ok...
–moja wypowiedź brzmiała bardziej jak pytanie. Entuzjazm i bijąca od dziewczyny
energia była zdumiewająco silna. Zachichotała. Co ją tak bawiło? To, że nie mam
zwyczaju chodzić z ludźmi spotkanymi przed chwilą na chodniku na zakupy? Jak
dla mnie to całkiem logiczne. Gabe będzie chyba musiał przybliżyć mi jeszcze
bardziej zwyczaje nastolatków. Myślałam, że dobrze sobie radzę, ale jak widać:
jestem zielona w tych dziedzinach.
Dziewczyna
chyba dostrzegła moje oburzenie, bo nagle uspokoiła się, ale na jej twarzy
nadal gościł szeroki uśmiech.
-Przepraszam.
Po prostu nie mogę uwarzyć, że idę na zakupy z samą Louellą Seremee! Wiesz jaki
to zaszczyt. Jestem taka głupia, że cię nie zauważyłam! Gdybyś do mnie nie
podeszła… Matko wolę lepiej nie myśleć! – zaczęła i nie zapowiadało się, aby
miała szybko skończyć. Jest całkiem miła. Na pewno gadatliwa! Uśmiechnęłam się
do niej. – Chodź! – Ruszyła ulicami Miami nie zmykając ust nawet na sekundę.
Zastanawiałam się, w jaki sposób oddycha. Powinna robić, chociaż chwilowe
przerwy na nabranie powietrza. – A to tak! – Dziewczyna otwartą dłonią uderzyła
się w czoło. – Jestem Deby – Wyciągnęła rękę. Uścisnęłyśmy sobie dłonie.
Następnie powróciła do poprzedniej czynności: nieprzerwanego monologu.
Najwidoczniej ona Ne potrzebowała powietrza. Dziwna sprawa.
Po równo
siedemnastu minutach, trzydziestu dwóch sekundach weszłyśmy na teren centrum
handlowego. Był to placyk z fontanną otoczony trzy - czteropiętrowymi
budynkami, w których mieściły się sklepy. Tylko jeden z cegłowych
prostopadłościanów nie pasował do reszty. Był o trochę wyższy i wydawał się
tajemniczy. Przyglądałam się mu, na pewno jest stary.
- Deby? Co
mieści się w tym budynku? – przerwałam dziewczynie monolog. Spojrzała w pokazywaną
przeze mnie stronę. Wyprostowała się sztucznie i nienaturalnym basem zaczęła:
- A oto
przed tobą, – Zrozumiałam, że kogoś udaje. – droga Louello, budynek Liceum
Publicznego Eleven High, gdzie droga młodzieży uczęszcza, ucząc się
przystosowania do życia. Liceum to, zostało otworzone w bla, bla, bla! – Zaśmiałyśmy
się razem. – Mniej więcej tak wygląda rozpoczęcie każdej wypowiedzi naszego
dyrektora. – Wyjaśniła normalnym już głosem.
- Uczysz
się tam? – Głupie pytanie, przecież prze chwilą to powiedziała.
- Tak, od
września. – Dziewczyna odpowiedziała, nie zauważając idiotyzmu tego pytania. –
Co prawda to dopiero półtora miesiąca, ale już mam dość tego starego,
złośliwego idioty! –
To tak z serii ‘Bo
szacunek to podstawa’. Uśmiechnęłam się. Deby wydawała się zaskakująco
uczciwa. Nawet przy Alex’ie nie czułam się tak swobodnie. Czułam, że mogę jej
wszystko powiedzieć, wyjawić każdą z tajemnic (a jest ich sporo) bez ponoszenia
żadnych konsekwencji, ponieważ ona nikomu nie powie. Zachowa to dla siebie i nieważne,
co się stanie, będzie lojalna do ostatniej kropli krwi, do ostatniego oddechu.
To głupie i
pewnie złudne wrażenie pozwoliło mi się otworzyć i powiedzieć jej wszystko, o
co tylko zapyta. Byłam gotowa na tą relację. Nie to złe słowo. Byłam gotowa na
tę przyjaźń.
Do mojej
głowy wdarło się kolejne wspomnienie. „Przyjaźń?! – Na twarzy Gabe malowało się
rozbawienie pomieszanie z brakiem czegokolwiek, jakiegokolwiek szacunku do tego
słowa. – To jakiś kit! Ludzie oszukują siebie, ranią i wbijają sobie noże w
plecy, ale nazywają siebie nawzajem przyjaciółmi. Ludzie nie są zdolni do bycia
przyjaciółmi. Nie są warci siebie wzajemnie. Jeden upada niżej od drugiego.
Maleńka Lou, posłuchaj, przyjaźń istnieje tylko w wyobraźni ludzi. Są na tyle
durni, aby wierzyć w najbardziej głupią i bezpodstawną bajkę pod tytułem:
Przyjaźń. To wszystko to tylko głupi żart!”. Po dobitnym wyjaśnieniu przez Gabe,
co to przyjaźń, dużo o niej czytałam. W tajemnicy przed czarnowłosym. Wiele
nieprzespanych nocy spędziłam nad ludzkimi książkami. Przeczytałam wiele
książek z fabułą, ale rówieśną dużo wyjaśnień słownikowych. Znam wersją Gabe i
ludzi. Osobiście jestem za ludzką definicją, chce udowodnić mu, że przyjaźń
istnieje i zamierzam wykorzystać w tym celu właśnie Deby!
- Jest
miejsce? W szkole? – zapytałam zapominając o słowach chłopaka, które nadal
dźwięczały mi w uszach. Skupiłam się na celu, tak jak mnie uczył. – Zamieszkam
teraz tu, a Alex szuka mi szkoły…
-
Naprawdę!? Chcesz chodzić tu do szkoły?! Do tej zapuszczonej budy? Razem ze mną?!
– krzyczała na chyba całe centrum. Ludzie przechodzący obok patrzyli na nas.
Wręcz rzuciłam się w jej stronę, zakrywając jej usta.
- Błagam
przestań! – Przerwałam jej, odciągając na bok. Uśmiechnęła się do mojej dłoni.
-
Przepraszam. – powiedziała, gdy zdjęłam jej rękę z twarzy. – To po prostu
spełnienie marzeń każdej dziewczyny… Tfu! Dziewczyny! Wszystkich nastolatków! –
Wymieniłyśmy uśmiechy i ruszyłyśmy w stronę sklepów.
*półtorej godziny później*
Uginałyśmy
się pod ciężarem naszych toreb. Odwiedziłyśmy trzy sklepy, opróżniając półki i
wieszaki. Każda z nas wydała kilkaset dolarów. Spędziłam ten czas w bardzo
przyjemny sposób, ale wolałam nie myśleć jak bardzo Alex ucieszy się ze sposobu
opróżniania przeze mnie konta.
Ze względu,
że jestem niepełnoletnia ma stały wgląd na moje wydatki, ponieważ to on tak
jakby jest moim opiekunem. Nigdy nie chodziłam do szkoły, bo załatwiał mi
guwernantki, które jeździły za nami po świecie, zamęczając mnie tysiącem
lekcji.
- Niedługo
zamykają wszystko oprócz kina. – zaczęła, Deby – Muszę wracać, bo rodzice mnie
zabiją! A ty?
- Ja
mieszkam sama. – rzuciłam próbując rozłożyć ciężar ubrań równomiernie. – Jakbym
mieszkała z Alex’em, zaczęłyby się plotki.
- No tak! A
ci zazdroszczę. – powiedziała z uśmiechem. - Ale gdzie są twoi rodzice?
Pozwalają ci podróżować z niewiele starszym od siebie mężczyzną po świcie? U
mnie by to nie przeszło…
- Ja,… Nie…
Nie mam rodziców – posmutniałam. Właściwie nie wiem, dlaczego. Nic nie tracę,
bo nigdy nie miałam nikogo, kto czuwałby nade mną. Nikogo, kto zabraniałby mi
czegokolwiek. Nigdy. Więc dlaczego czuję wewnętrzną tęsknotę? – Nie wiem skąd
się wzięłam. Mam tylko Alex’a. Dobrze nam razem. – Uśmiechnęłam się w jej
stronę. – On ma mnie, a ja jego.
- No, a co
z tym? – zapytała podkreślając ostatnie słowo.
- Z czym? –
Nie zrozumiałam, o co tym razem jej chodzi.
- No wiesz!
– powiedziała znacząco, ale ja wciąż nie wiedziałam, o co chce mi przekazać.
- Nie wiem!
Naprawdę!– zaśmiałam się.
- Co z
babskimi sprawami? – Zatkało mnie. Na serio.
<<***>>
A oto rozdział 2. Pojawiła się nowa bohaterka, jest już
dodana. Zachęcam do zajrzenia do tej zakładki, ponieważ to pomoże wam w
zrozumieniu niektórych bohaterów.
Pracuję nad nową zakładką ‘Piosenki’. Będą tam umieszczone
teksty piosenek Lou i jej przyjaciół w języku polskim i angielskim. Co o tym
myślicie? Zamiast przedłużać rozdział o całą stronę A-4 na piosenkę, będę mogła
dać jej tytuł, a zainteresowani przeczytają jej tekst…
To tyle jak na razie.
Pozdrawiam
*Lou*